Story of Kelta - Prologe

Story by Kemao on SoFurry

, , , , , ,

Jestem polakiem i jestem z tego dumny. Poza tym mam do?? posuchy je?eli chodzi o rynek przygodowo rozrywkowy na tej stronie. Dlatego zacz??em pisa? w?asne opowiadanie. To jedynie prolog. Wie?e ?e znajd? si? Polacy gotowi TO czyta? i ?e im si? spodoba ten ma?y wycinek ?wiata skreowanego. Chcia?em napisa? pierwsze opowiadanie po angielsku niestety nie mam tak bogatego s?ownika. Nawiasem mówi?c w angielskim pisze si? lepiej tylko o strawach szeroko rozumianego yiff. Wszystkie postaci i ?wiat jest moj? w?asno?ci? i radz? pyta? o to czy mo?ecie wykorzysta? go do swoich niecnych praktyk. Ta da...


Kelta w?a?nie sprawdza? podwozie pojazdu. - Podaj ósemk?. Dzi?ki. Przyjrza?a si? poluzowanej nakr?tce. - Psia krew! Czy tylko ja patrz? po czym je?d??. Kurwa ma?! Wymieni?a kolejn? cz??? wys?u?onego pojazdu. - A to co kurwa! Bluzka szarpn??a za korek. Prawie litr oleju silnikowego wyciek?y wprost na dzieln? mechanik. - Kurwa! Kurwa! Wyczo?ga?a si? szybko i zdj??a bluzk? by wykr?ci? resztki cieczy do pustej ba?ki. - Przesta? kln?? nic ci to nie da. - Nic, nie da? Nic, nie DA! Spójrz tylko kurwa to by? nowy olej! Gdzie ja teraz kupi? dobry olej do cholery. Nie mam kasy na takie ekstrawagancje. Kurwa, ?e te? akurat teraz! - Dobrze ?e to nie sta?o si? ju? w drodze. Kelta spojrza?a na Patrika z ukosa. Pracowa? z ni? ju? do?? d?ugo. Dlatego nie wy?adowywa?a na nim ca?ej swojej z?o??. Wiele zostawia?a dla reszty ekipy. Poza oczywistym faktem ?e Patrik lubi? ch?opców by? on chyba jedynym facetem którego Kelta szanowa?a i lubi?a. Tylko dlatego nie obrzuci?a go jeszcze stekiem wyzwisk, nie nazwa?a idiot? i tumanem w sposób wybitnie dosadny. - To nasze narz?dzie pracy. Je?li nie b?dziemy o nie dba? pójdziemy si? jeba?. - Dbasz o nie. I to bardzo. Ja zreszt? te? przyk?adam do tego r?czk? ale nie mo?emy przewidzie? wszystkiego. Mówi?em ju? wcze?niej ?e korek mo?e si? obluzowa?. - Dlatego go z a b e z p i e c z y ? a m! - Ci?g?a prowizorka to nie naprawa. Reszt? potrzebujemy nowych narz?dzi pracy. Nasze dwa Norriery to prze?ytki. Plus dla nich ?e si? jeszcze trzymaj? i robi? do nich cz??ci. Kelta usiad?a na beczce z benzyn?. - Zalegamy z czynszem a ty my?lisz o nowym aucie. Czy ciebie pogi??o. - Sasza i Duna to nasi najlepsi kurierzy. Mamy coraz wi?cej zlece? i lepszych klientów. Zobaczysz ?e wszystko b?dzie dobrze. Wsta? i u?ciska? brudn? mechanik. - B?dziesz ?mierdzie? smarem. - Ju? ?mierdz?. B?d? tylko bardziej lepki. Spojrza? jej w oczy. - S?uchaj mnie teraz uwa?nie. Widzisz, nieco od?o?y?em. My?l? ?e kolejne dwa zlecenia dadz? ju? sum? przy której b?dziemy mogli ubiega? si? o kredyt na auto. - Serio? - Tak Burza i Delta by?y naszymi najlepszymi inwestycjami ale czas i?? do przodu. Tym bardziej ?e Burza ostatnio nie chce natychmiast odpala?. I co lepiej? - Tak lepiej. - W porz?dku zabezpieczymy porz?dnie korek, potem we?miemy prysznic i czekamy na kolejn? przesy?k?. - Zgoda. Kelta posz?a w stron? pó?ki z cz??ciami zamiennymi. - Podaj mi prosz? r?czny palnik i zatyczk? o?owian?. - Chcesz go spawa?? - My?l? ?e to i tak bez ró?nicy. Biedak ju? si? ca?y sypie. Patrik znikn? pod pojazdem by dokona? „naprawy". Kelta natomiast wskoczy?a pod prysznic. Rozsmarowa?a na sobie troch? ?rodka odplamiaj?cego i zacz??a szorowa? si? szczotk?. Najwa?niejsze by usun?? smar.

Po d?u?szym szorowaniu jej futro znowu by?o czyste. Wysz?a z pod szlauchu i przyjrza?a si? sobie w lustrze ?azienki. Strasznie si? zaniedba?a przez ostatni rok. To si? odbija?o w kolorze sier?ci. Na szcz??cie nie wygl?da?a jeszcze zbyt tragicznie. Jej twarz by?a nadal w ?wietnej kondycji. Za?o?y?a czystsze cuchy i posz?a do kuchni. Ca?a ekipa ju? tam by?a. Sasza, Duna i Patrik jedli pizz? przy jednym stole. - A co to za okazja ?e zamówili?cie pizz?? Duna prze?kn? i powiedzia? z u?miechem. - Za?atwi?em transport za podwójn? stawk?. Kelta zadr?a?a. - To by? trefny towar! - Spokojnie. Wszystko za?atwione. Kelta w z?o?ci zatrz?sn??a sto?em z pizz? ku zgrozie konsumentów. - Ocipia?e?! Mówi?am ?adnych narkotyków ani kradzionych fantów! Jeste?my uczciwi, do jasnej cholery! - Spokojnie! Nic takiego. Zreszt? nie wiem co tam by?o. Facet wr?czy? mi towar przy poprzednim odbiorcy. - Ty naiwny durniu tak dzia?a mafia! By?e? mu?em! Przecie? ci t?umaczy?am. Usiad?a zniech?cona. Spojrza?a na Duna i pizz?. - Przesta? merda? tym ogonem. Nadal patrzy?a na pizz?. - Czy ona jest z podwójnym serem? - Tak. Kelta wzi??a kawa?ek. - Przynajmniej jest dobra. Spojrza?a jeszcze raz na niego. - Ale nikt ci? nie ?ledzi?. - Robi?em tak jak mówi?a?, nikt mnie nie ?ledzi?. Nikt. - To ile zarobi?e? na tym transporcie? - Przy odbiorze dosta?em dwa tysi?ce. - ILE! - Przecie? mówi?. - Co ty przewozi?e? bro? biologiczn?? - Nie wiem. To by? bardzo ma?y pakunek. Kelta zjada? jeszcze dwa kawa?ki placka z serem i szynk?. - Nie wolno nikomu o tym mówi?. Rozumiecie. Nikomu. Jak kto? pu?ci farb? to b?dziemy mie? k?opoty. - Daj spokój Kel. To by?a ma?a paczuszka. - Niewa?ne. Mafia wie ?e nie ma tu czego szuka?. Jak si? dowiedz? ?e dzia?amy bez ich autoryzacji spal? nam warsztat. - To nie by? nikt z mafii. - Sk?d to mo?esz wiedzie?? - Wi?kszo?? z ich kurierów pobi?em w?asnor?cznie. Ten by? nowy w mie?cie. Nigdy go tu nie widzia?em. Bywa?o ?e po?udniowcy przemycali nieoficjalnymi kana?ami ró?ne rzeczy. By?o to rzadkie zjawisko ale istnia?o. Pa?stwa obu kontynentów lubi?o skanowa? paczki lotnicze i kolejowe wi?c wybór mrówek na przemytników by? raczej oczywisty. - Oby nikt si? do nas nie przyspiesza?.

W lokalnym posterunku policji by?o ma?e zamieszanie. Za kilka minut mia? przylecie? transport z zewn?trznych dystryktów. Nie by?o to zbyt frapuj?ce na co dzie? ale okaza?o si? ?e przyje?d?a jeszcze jaka? wa?na szycha. Je?eli to inspekcja to mog? by? problemy. Rennia to spokojna mie?cina ?yj?ca z handlu mi?dzy lokalnymi kopalniami i zewn?trznymi dostawcami ?ywno?ci. Ta licz?ca 50 tysi?cy dusz mie?cina by?a jedn? z najwi?kszych na terenach pustynnych. Nie trudno si? domy?li? ?e dzia?o si? tu ma?o w oficjalnych raportach. Ale nieoficjalnie Rennia by?a na trasie tranzytowym z pó?nocy na po?udnie dla handlarzy narkotyków, broni, sutenerów i szumowin ró?nej ma?ci. A oni tego nie ewidencjonowali bo posu?o by to zbyt mocno policyjne statystyki. Cholera. Komendant ju? widzia?o oczyma wyobra?ni przys?anych setkami funkcjonariuszy maj?cych zapewni? porz?dek i ?ad w mie?cie. I wszyscy chcieli by ?apówek. - Za ile przyjedzie! Podkomendny mu pies zasalutowa?. - Komendancie oni ju? l?duj? na dachu. - Kurwa! Posterunek by? najwi?kszym budynkiem w mie?cie wybudowanym specjalnie dla l?downików. Dwa pot??ne wiroloty spokojnie siada?y na l?dowisku. Za pierwszy natychmiast zabrali si? lokalni handlarze ale drugi mia? oznaczenia wojskowe. Wi?c zacz??o si?. Pomy?la? komendant. Luk wirolotu otworzy? si? i na p?yt? l?dowiska wysz?a pot??nie zbudowana posta? w wojskowym uniformie. Potem wyszli inni ?o?nierze. Ale gdzie dowódca? Podszed? do niego masywny cz?onek zielonego korpusu. - To pan jest komendantem? ?wietnie przys?ali?my dwa pancerze bojowe i 20 nowych rekrutów, 30 sztuk broni, amunicj?... - Czy pan jest dowódc? oddzia?u? - Nie. ...zapas konserw, 80 filtrów do wody oraz do kawy, grill... W trakcie tyrady lotnika przywódca ca?ej tej wycieczki zielonych beretów ju? dawno wyszed? na ulic? przez nikogo nie zatrzymywany. Genera? Tramer by? ju? umówiony z przemytnikiem i nie mia? czasu na lewatyw? z wazeliny od swoich podkomendnych. Gdzie? w pobli?u by? ma?y bar. Kiedy tam dotar? okaza?o si? ?e bar nie jest wcale ma?y. By? to porz?dny lokal jak na standardy pustynnego miasteczka. Dostrzeg? nawet dzieci z rodzicami. Jego kontakt siedzia? natomiast przy barze. Du?y czarny kot z blizn? na g?owie. Usiad? obok. - Czego chcesz psie? - Nie jestem psem tylko wilkiem. - Pierdol si?. - Przyszed?em po towar. - A masz monet?. Genera? po?o?y? na blacie z?aman? monet?. Kot szybko wyci?gn? swoj? po?ówk? i porówna?. - Masz trzymaj. Kot poda? Tramerowi niewielki pakunek. - Spodziewa?em si? ?e b?dzie wi?kszy. - Spadaj. Kot wsta? i wyszed? z baru. Tramer wiedzia? ?e to jego paczka. Sam j? zapakowa?. Ten ma?y cud by? ca?y czas bezpieczny. Niestety poci?g którym mia? by? przewo?ony zmieni? si? w kup? p?on?cej blachy. Kto? jeszcze chcia? po?o?y? ?ap? na tym cude?ku. Tramer posiedzia? jeszcze chwil? w barze po czym skierowa? si? ponownie na komisariat. Musia? przecie? uspokoi? lokalne w?adze. I tedy j? zobaczy?. To by?a Kelta. Jego dawna podkomendna. Sz?a sobie ulic? zupe?nie jakby nigdy nic. Chocia? ju? mocno wydoro?la?a wci?? mia?a m?odzie?czy i zawadiacki chód oraz b?ysk w oku którego nie zdo?a?a wypleni? wojskowa musztra. Wyszed? z baru i spokojnie szed? za ni? by by? ostatecznie pewien. Gdy doszli do mniej zat?oczonej ulicy stan??a. - Wiem ?e mnie ?ledzisz. Ale nie jeste? z?odziejem bo ju? wcze?nie by? mnie okrad?. Czego chcesz. - Lisku urwisku! Za pó?no zorientowa? si? ?e ma torb? z puszkami w r?ku. Pierwszego ciosu w g?ow? nie zatrzyma? ale pozosta?e ju? tak. - Tramer! Ty bydlaku! Ty fiucie co ty tu robisz ty cholero! - Jak przestaniesz mnie ok?ada? puszkami to ch?tnie ci powiem. Wsta? z ziemi i poprawi? mundur. - Ciesz? si? ?e nic nie straci?a? z m?odzie?czego zapa?y. - Chcia?abym przynajmniej straci? pami?? o tobie. - Dowcipna jak zawsze. Kelta spojrza?a uwa?nie na swojego dawnego dowódc?. - Awansowa?e?? - Istotnie, jestem genera?em. - A komu obci?gn??e? by dosta? t? funkcj?. - Przesta?. Widzisz mnie po raz pierwszy od dziesi?ciu lat. A gdzie duch braterstwa broni i blisko?? wspólnych prze?y?? - Ulotni?y si? gdy przesta?am zwraca? si? do ciebie „sir" i zdj??am mundur. A teraz wybacz ale mam robot?. Patrzy? jak odchodzi. - Nie martw si? znajd? ci?. Znikn??a za rogiem. - Ach te lisice.

Kelta waln??a zakupy na stó?. Sasza a? podskoczy?a. - Wybacz. Przepraszam ale... niewa?ne. Zapomnijmy o tym w porz?dku. Najlepiej nikomu nie mów. Sasza tylko pokiwa?a g?ow?. - Dzi?kuj?.

Tramer tym czasem wróci? na posterunek. - Ciesz? si? ?e wreszcie pan przyszed? generale. Pa?scy ludzie mówili mi ?e ma pan co? do zrobienia. Oczywi?cie zapewnimy wszelk? pomoc z naszej strony. „Chyba kpisz" pomy?la? Tramer. - Spocznij, i przesta?cie salutowa?. - Tak jest. - Czy zdajecie sobie spraw? dlaczego tu jestem? Komendant policji zdawa? si? analizowa? bardzo skomplikowan? informacj?. Niestety bez powodzenia. - Niestety nie zosta?em poinformowany ale to nic nie szkodzi. Tramer chcia? schowa? twarz w d?oniach i skopa? ty?ek temu kto da? awans tak oci??ale my?l?cemu ludkowi. - To nie jest waszym zadaniem wiedzie? po co tu jestem rozumiecie? - Ale? naturalnie. Przepraszam. Wi?c w czym mo?emy pomóc? - Po pierwsze wiemy co si? w tym mie?cie wyrabia. Prosz? nie udawa? kretyna lub chocia? przez krótk? chwil? nim nie by?. Wiemy o pok?tnym handlu i mafijnych siatkach dzia?aj?cych w mie?cie. Ale na razie patrzymy przez palce. Bo wiemy co i kiedy. Prosz? si? nie martwi? ale wiemy te? o tym co wyrabia si? na posterunku. Potrzebuje natomiast czego? co mo?ecie mi da? tylko wy. - A to jest? - Informacja o przewo?nikach którzy na pewno nie siedz? na us?ugach której? bandy. Chodzi mi o tych którzy na pewno nie przyjmuj? zlece? i nie wspó?pracuj? z nimi. Komendant tylko si? rozpromieni?. - Wszystko jest w teczce 3. W archiwum, prosz? si? cz?stowa?. Genera? przewertowa? papierzyska wyci?gni?te z szuflady pod jednym z metalowych biurek. Archiwum przypomina?o raczej schowek na miot?y ni? miejsce sk?adowania cennych informacji. Ciekawe. Ponownie przyjrza? si? tre?ci 3 teczki. Zgodnie z tym co by?o tu zapisane by?o 20 zarejestrowanych spó?ek i prywatnych firm transportowych. Kolej przebiegaj?ce kilka kilometrów st?d nie by?a brana pod uwag?. Przy 15 firmach by?o zaznaczone czerwone trójk?ty, znak ?e s? to z pewno?ci? przemytnicy. Jedna mia?a nawet kropk? w ?rodku, z ca?? pewno?ci? mafia. Dwie mia?y zielone kwadraty niestety z kropk?, firmy pa?stwowe. Ostatnie trzy by?y czyste, wi?c nie by?y z nikim ani z niczym powi?zani. Zapisa? adresy i od?o?y? papierow? teczk?. Teraz do roboty. A gdy tu wróci sam rozstrzela po?ow? komisariatu.

Pierwszy adres nale?a? do spó?ki Pustynny wiatr. Prowadzi? j? ojciec i syn. - Wi?c wasza firma zajmuje si?? - Materia?ami wybuchowymi dla kopal?. Genera? czu? si? nieswój dos?ownie brodz?c po kolana w skrzyniach wype?nionych lontami i bombami. - Prosz? si? nie ba?. Mo?na by ten magazyn podpali? a nic nie wybuchnie. - To exol? - Tak, materia? pirofotonowy. Gdyby mia? pan laserow? czujk? du?ej mocy przepustowej. Wtedy by?my uciekali, ale tak... Przepchn?li si? przez zagracon? przestrze? i dotarli do wydzielanego biura. By?a to ma?a przestrze? odgrodzona od ?wiata papierowymi dyktami, z jednym biurkiem, oknem i krzes?em. Wybaczy pan ale nie ma drugiego fotela. Wi?c w czym mog? pomóc. - Potrzebuj? przewie?? paczk?. - Sam pan widzi ?e nie zajmujemy si? transportem paczek. Jest wiele mniejszych i wi?kszych firm kurierskich. My przewozimy tylko „plastyk" do lokalnych kopal?. - Oni zamawiaj? u dostawców a w zajmujecie si? transportem po?rednim. - Jasne, obs?ugujemy osiem kopal?. Nie chcemy straci? renomy ani si? przebran?awia?. Sam pan chyba rozumie. - Pakunek nie jest du?y. Zmie?ci si? w kieszeni. Chodzi mi o to by dostarczy? go jak najbli?ej pó?nocnej granicy. - Dzia?amy lokalnie. - A jaka jest najdalej wysuni?ta palcówka. - Etna. - Czy nie móg? by pan przewie?? jej chocia? tam. - Przecie? mówi? pan ?e chce pan dowie?? j? na pó?noc. Co to za sens. Etna jest trzysta nil od granicy. - To wystarczy. Potem kto? j? odbierze. W?a?ciciel agencji robi? problemy ale przecie? nie wymaga? od niego niemo?liwego. - Dobrze pogadam z synem. Dzisiaj zabierze towar to mo?e mo?e znajdzie miejsce dla pa?skiej paczki ale je?eli kurier nie zjawi si? na czas syn wróci tutaj razem z pa?sk? paczk?. - W porz?dku rozumiem. - Jak du?a jest paczka? Genera? po?o?y? pakunek na biurku. W?a?ciciel tylko si? u?miechn?. - My?l? ?e nie b?dzie problemu.

Kolejna agencja by?a prowadzona przez ?asic? o imieniu Skoop. By? barwn? postaci?. - Nie b?d? pupilek zak?amanego rz?du. Nale?a? do cz?stego gatunku paranoików. - Rozumiem ?e mo?e mie? pan obiekcje. - Ja nie mam obiekcji tylko przekonania. Jestem przekonany ?e nie pomog? w ?adnej tajnej wojskowej operacji. Tramer rozejrza? si? po firmie szalonego ?asicy. On zajmowa? si? pras?. Wala?y si? tu ró?ne naprawd? ró?ne gazety, pisma i ksi??ki, ale dominuj?c? gazet? by?o „Widziad?o". Ta gazeta jest nazywana w sztabie ?mieciowym mózgotrzepem, teraz wiedzia? ?e to ostatnie jest istotnie prawd?. Skoop mia? mózg równiutko przetrzepany. - Jako jedyna osoba ma pan prywatny ?rodek transportu lotniczego. Stary balon o ile go pami?? nie myli?a. - Tak, ale nie pomog? armii. - A to dlaczego? ?asica poda?a mu ostatnie wydanie „Widziad?a". - Prawda krzyczy z kart tego czasopisma. Prosz? si? przyjrze?. Prawd? powiedziawszy Tramer posiada? spor? kolekcj? „Widziad?a", trzyma? je w toalecie ale nigdy nie czyta?. Ich jedyn? zalet? by? mi?kki papier. Na ok?adce tego wydania by?a g?owa na siedzeniu auta a nag?ówek krzycza? „Znaleziono g?ow? dzieci?cego androida". Pod spodem by?y jeszcze artyku?y o gwa?tach na okolicznych zwierz?tach dokonanych przez kosmitów, zaginionym mitycznym mie?cie NY czy kolejnym tajnym wojskowym projekcie wojskowym maj?cym przynie?? zag?ad? ?wiata ju? za trzy lata. - Prosz? pana jestem tylko prostym ?o?nierzem. Musz? nada? t? paczk?. - Nie. Skoop otworzy? w?az do piwnicy. Tramer pochyli? si? nad dziur?. W ?rodku dostrzeg? jedynie s?oiki i wekowan? ?ywno??, oraz koloni? karaluchów. - To naprawd? wa?ne, nie chc? by to wpad?o w niepowo?ane r?ce. ?asica wychyli? z dziury i zmierzy? go pogardliwym wzrokiem. - R?ce wojskowych s? niepowo?ane. - W?a?nie o to chodzi ja... Za ?asic? sta?a pó?ka, a pod pó?k? co? le?a?o. - Co to jest. Powiedzia? to twardo, chcia? by ?asica wyczu?a ze co? si? ?wi?ci. - Co?! Jego przera?one oczka pow?drowa?y w dó?. -To nic takiego. Genera? z?apa? ?asic? za ramiona i zrzuci? na piwnicy wykopanej w mi?kkim piaskowcu. Potem wyci?gn? bro?. - Co jest pod pó?k?. - Nic. Pisn? przestraszony. Wilk kopn? pó?k? ods?aniaj?c kolejny w?az. - Kontrabanda. - B?agam nie otwieraj! To go zaskoczy?o. Nie b?aga? o lito?? czy ?ycie ale o to by tajemnica si? nie wyda?a. Co te? tam by?o. - Co jest w ?rodku? - Nic! Jak boga kocham nic! - Jeste? kanibalem? - Nie no co pan? S?ycha? by?o ?e si? rozlu?ni?. - Niczego nie przemycasz. Wiem to. Bierzesz ?adunek z poci?gu a potem zrzucasz pisemka. To co chowasz w g??bokiej piwnicy. - Zrobi? wszystko co chcesz tylko nie otwieraj!!! B?agam!!! Tramer strzeli? w powietrze. - Spokój! Otwórz. Je?eli to nic gro?nego to nic si? nie stanie. Ale je?eli to bro?... ?asica podczo?ga?a si? pod drzwiczki. - Ale nie informuj nikogo o tym. Jeste?cie lud?mi honoru prosz?. - Teraz jestem cz?owiekiem honoru? - Prosz? obiecaj ?e nie powiesz o tym nikomu. - Dobrze przysi?gam. A teraz otwieraj. - Zapal? ?wieczk?.

Tramer wyszed? na zewn?trz. By? lekko roztrz?siony. Ta ?asica mia? skarb w swojej piwnicy, nie jeden. Zastanawia? si? kogo najpierw zawiadomi?, ministerstwo wojny, kultury czy wydzia? wewn?trzny. - Robi wra?enie nie? Skoop wiedzia? ?e to mo?e zmieni? jego sposób patrzenia na ?wiat. I to prawda, umys? wilka w?a?nie wykona? fiko?ka. - Nikomu o tym nie mówi?e?? - Nikomu. Odkry?em to gdy wprowadzi?em si? tutaj. Bada?em na wszelkie sposoby. To obce. - Bardzo. Spojrza? na ?asic?. Znajdowa? si? teraz na jego ?asce ale z drugiej strony nosi? w sobie teraz t? sam? tajemnic?. Je?eli on jest niebezpieczny to czemu i jego nie uznaj? za zagro?enie. Co prawda jest genera?em ale to o niczym nie ?wiadczy, wypadki chodz? po ludziach jak to si? mówi. - Teraz rozumiem dlaczego nie chcia?e? mnie tam wpu?ci?. Przepraszam. - Drobiazg. Gdybym ci powiedzia? to i tak by? nie uwierzy?. - S?uchaj, nikomu nie mów i nie pokazuj nawet swojej piwnicy rozumiesz. Ale si? porobi?o. To co przewieziesz moj? paczk?. - Obecnie jedziemy na tym samym wózku. Wi?c chyba to zrobi?. Mam jednak pytanie. Co w niej jest. - Co. - No wiesz. Tajemnica za tajemnic?. - Walec wielko?ci dzieci?cej butelki. - To wszystko? - Tyle sam wiem. Genera? poda? Skoop paczk?. - Powiem ci gdzie j? dostarczy?.

Wilk siedzia? w jednej z licznych spelun w mie?cie. Pi? ju? trzeci? kolejk?. Niestety obraz który malowa? si? mu przed oczyma nie chcia? znikn??. Wi?cej, nie tylko nie chcia? znikn?? ale nawet si? wyostrzy? w dodatku z d?wi?kiem. Potrafi? by, chyba sprecyzowa? co pasuje do czego. Ale to niedorzeczne. Po prostu niemo?liwe. Spojrza? na zegarek. Cholera, ta wycieczka zaj??a mu ca?y dzie? a ma jeszcze do odwiedzenia jedn? agencj?. Wsta?, z trudem ale wsta?. Zap?aci?, o wiele za wiele ale do?? by si? go nie czepiali i w miar? prostym krokiem poszed? na w?a?ciw? ulic?. Potem si? okaza?o ?e to nie ta i nieco b??dzi?. Po uprzednim zapytaniu gdzie jest Warsztat IBIS odnalaz? cel swoich poszukiwa?. Warsztat by? schowany mi?dzy blaszakami w sposób do?? pomys?owy i mo?na by pomy?le? ?e to kolejna sklecona b?d? jak buda. Ale wedle danych by? to jeden z lepszych warsztatów w mie?cie który zajmowa? si? te? przewozem towarów ró?nej ma?ci. Pomimo ciemno?ci nocy która tak szybko go dopad?a namaca? drzwi. Uderzy? w nie trzy razy i czeka?. Potem opar? g?ow? o drzwi i odp?yn? w ramiona nocy.

Sasza ko?czy?a sprz?ta? biuro. Ju? mia?a k?a?? si? spa? gdy us?ysza?a pukanie. By?o ci??kie i metodyczne. Podnios?a dubeltówk? i posz?a otworzy? drzwi. Potem us?ysza?a jeszcze jeno uderzenie i nasta?a cisza. Mo?e to pomy?ka? - Co si? sta?o? Duna sta? w przej?ciu. Mia? na sobie szlafrok moro w pustynnych barwach. Sasza pokaza? ?e kto? puka?. - Czekaj spytam kto tam. Dune podszed? do drzwi. - Czego! Zawo?a? dono?nie ale odpowiedzia?a tylko cisza. - Nie podoba mi si? to. Za biurka wyci?gn? pistolet. - Na trzy otworz? drzwi. Celuj w g?ow?. Drzwi warsztatu otworzy?y si? i do ?rodka z g?o?nym hukiem wpad?o cia?o. Sasza a? westchn??a gdy osobnik pad? na posadzk?. - Cholera to chyba trup. Nagle us?yszeli j?k. - Gorzej pijak. - Co si? dzieje! Na schodach stali ju? Kelta i Patrik. - Nic jaki? pijak pomyli? nas z domem. Wywal? go. - Nie czekaj. Zapal ?wiat?o i zamknij drzwi. Kiedy jasne ?wiat?o zala?o korytarz i biura Kelta a? podskoczy?a. - Skurwiel naprawd? mnie znalaz?! Wszyscy spojrzeli na swoj? szefow?. - Znasz go? - A? za dobrze. Przekr?ci?a go na plecy. - Zala? si? w trzy dupy. - To co wywalamy? Zapyta? skonsternowany Patrik. Kelta jednak nic nie mówi?a, jej oczy zacz??y b?yszcze?. - Nie, nie niech si? prze?pi a rano sobie pójdzie. - Jeste? tego pewna? Wiesz ma mundur. - W?a?nie. Spójrzcie jak wygl?da. ?o?nierz nie powinien tak wygl?da? prawda. ?o?nierz powinien si? prezentowa?. Mie? prezencje. Chocia? mia? szczebiocz?cy radosny g?os wszyscy wyczuli ?e kryje si? za nim co? potwornego. - Patrik, Sasza przynie?cie mi lakier i farby do aut oraz papiloty. Patrik si? oburzy?. - Ale tylko ja mam wa?ki do w?osów. - W?a?nie. - Ale mi je odkupisz! - Obiecuje. A teraz szybko posad?cie go w fotelu. Mam du?o pracy.

Tramer obudzi? si? obola?y, fizycznie i psychicznie. Wspomnienia nie znikn??y ale przybra?y zno?n? barw? pod zielonkawym oparem lokalnego bimbru. Poczu? jak krew nap?ywa do zastyg?ych cz?onków i odpowiadaj? na wezwanie nag?ym bólem. Zw?aszcza nos strasznie dokucza?. Potem nasta?a sucho?? i potworny ból g?owy. Naprawd? mocarny spiryt. Z?apa? si? za g?ow?, i zdr?twia?. Co? strasznego sta?o si? z jego g?ow?! Rozejrza? si?. To by?o jakie? proste biuro a on siedzia? w fotelu. Na biurku dostrzeg? po?o?one p?asko luterko ?azienkowe. Dr?c? d?oni? podniós? je i spojrza? w swoje odbicie. Patrik z?apa? si? za serce gdy w ca?ym warsztacie rozleg?o si? wycie. Kelta u?miechn??a si? tylko i dopi?a porann? kaw?. - Nasz go?? w?a?nie si? wybudzi?. Tramer wyrwa? sobie z g?owy paskudne niebieskie wa?ki do w?osów. Jeszcze raz przyjrza? si? swojej g?owie. Wszystko pomi?dzy uszami mia?o zgry?liwy ró?owy kolor, by?o nastroszone i zawini?te w eleganckie loczki. Najstraszniejsze by?o jednak to ?e ca?a fryzura by?a sztywna jak wojskowy he?m i nie da?o si? nic zmieni?. A najzabawniejsze to to ?e papierowy r?cznik na którym prawdopodobnie kto? opar? mu g?ow? przywar?. Zerwa? cze?? papieru ale uzyska? jedynie elekt powiewaj?cych bia?ych dredów. - To straszne mie? z?y poranek. Kac da? o sobie zna? nag?ym bólem spowodowanym tak ?wiat?em jak znajomym g?osem. - Kelta. - ?adnie ci w ró?owym. - Pytanie dlaczego to zrobi?a? jest zapewne bezzasadne? - Istotnie. To by?a twoja zielona noc. - Mia?em ju? swoj? zielon? noc. Raz wystarczy?. - Ale ja mia?am co najmniej trzy. Nie zaprzeczaj. - Dobra to uznajmy ?e jeste?my kwita. - To dopiero pierwsza rata. Zosta?o jeszcze cztery. - Przesta?. ?ci?gnij mi to z g?owy. - Nie mog?. To lakier samochodowy. Posied? troch? na s?oneczku to sam zejdzie. - Nie masz rozpuszczalnika? - Chcesz sobie roztopi? skór?? Przecie? mo?esz je zgoli?. Tramer rozdziawi? usta. Jeszcze gorsze od widoku siebie w ró?owej trwa?ej by?a wizja ?ysej g?owy. Nagle co? go tkn??o. - Czy to warsztat IBIS? - No. „O bo?e nie!" Pomy?la?. - Ty tu pracujesz. - Tak jakby. Jestem w?a?cicielk?. - Jasna cholera! - Co? si? sta?o? - Tak sta?o si?. Do biura wparowa? szakal. By? ubrany bardzo swobodnie w kolorowe workowe ciuchy, mia? te? przekute uszy na których b?yszcza?y ozdoby dziwnego sortu. - Co z moimi wa?kami. - Ju? je zdj??. Szakal zacz?? zbiera? rozrzucone wa?eczki. - Witam jestem Patrik Przewodnik, mi?o mi. U?miech mia? szelmowski i zapewne taki charakter. - Patrik nie warto. On lubi panienki. - Wielka szkoda ale chcia?em si? tylko przywita?. Mimo to pos?a? genera?owi oczko. - Musze lecie? jajka mog? si? przypali?. Ponownie zostali sami. Paskudn? cisze przerwa? Tramer. - Wi?c masz w?asny interes. - Tak. - Z kolorow? mena?eri?. - Zdziwi? by? si?. Czego tutaj szuka?e?. - W?a?ciwie niczego ale teraz my?l? ?e mog? by? dla was darem z nieba. - Jak wrzód odbytu. - Przesta?. Wiem ?e wasz interes nie kr?ci si? tak dobrze jak interesy konkurencji. - Bo nie przewozimy narkotyków ani nie op?acamy glin. - Wy jeszcze istniejecie?! Zaskakuj?ce, doprawdy. - Nawet mamy klientów. - Jasne, ale nie na transport tylko naprawy. - Mamy wiele talentów. - Wiem ?e ty ze swoimi mog?a by? ju? dawno by? genera?em. - Nie jestem naiwn? dup? do r?ni?cia. - Ja nie zlicz? ile razy zosta?em wydymany przez wy?szych rang?. - Dziwne ?e nie zmieni?e? jeszcze orientacji. Patrika wpad? ponownie do ?rodka. - Wiecie co. Najpierw zjedzmy a potem b?dziecie sobie dalej dogryza?. - W?a?nie zjedzmy. - My b?dziemy je??. To nie masz prawa. - Kel, uspokój si?. Zjemy, wypoczniemy i pogadamy. Kawa nale?y mu si? zdecydowanie. Chod?cie. Tramer wszed? do kuchni na ko?cu korytarza. Tak jak wi?kszo?? pokoi uzyskanych zosta?a stworzona z gipsowej dykty. By?o wszystko, zlew, kuchenka z piekarnikiem, zwyczajny stó? i krzes?a. Ale postacie które na nich siedzia?y by?y nadzwyczajne. Nigdy nie widzia? kogo? takiego w swojej karierze. Przy stole siedzia? pies, czarny doberman. Ale by? nieproporcjonalnie wielki. Zupe?nie jakby bóg wzi?? do r?ki za du?o materia?u i umie?ci? w o wiele wi?kszej figurce ni? to wymagane. Nie by? masywny ani zwalisty, jedynie wielki. Górowa? nad sto?em. Obok siedzia?o jego przeciwie?stwo. Zapewne nie by?a wysoka ale przy tym olbrzymie zdawa?a si? wybitnie krucha. Fenek, niespotykany na tym kontynencie gatunek. Mia?a jasn? piaskow? sier?? i wielkie niewinne oczy. Dodatkowo jej gatunek wyposa?y? j? w ogromne uszy którymi ci?gle strzyg?a i równie du?y puszysty ogon. Patrzy?a na niego tymi pi?knymi oczyma i Tramer musia? zdusi? w sobie ch?? pog?askania jej po g?owie, przytulenia. - Siadaj. Mieli tylko cztery krzes?a ale posadzili go na taborecie przy stole. Gdy ju? wszyscy usiedli Patrik zdj?? z kuchenki wielk? patelni? i zacz?? nak?ada? na talerzyki jajka. - Smacznego. Nagle w stron? Tramera wystrzeli?a wielka czarna ?apa. - Jestem Duna. Tramer z nie lada przestrachem poda? mu swoj?. Czu? jak wyrobione s? d?onie psa. Mia? mocny pewny u?cisk kogo? kto wie czym jest praca. - Mi?o mi, Tramer. - Wiem. Kelta mówi?a. A to jest Sasza druga przewodniczka. Poda? jej d?o?. - Mi?o mi. Odwzajemni?a u?ciska ale bardzo nie?mia?o i delikatnie. - Masz pi?kne oczy. U?miechn??a si?. - Przesta? bo si? zaraz rozpu?ci do nadmiaru komplementów. Za?mia? si? Dune. - Albo my si? porzygamy od s?odyczy. - Kelta, pogryziecie si? po obiedzie. Zjedzcie. - A dostan? kaw?. - Jasne. Patrik wyci?gn? z jednej szafki kubek po czym nala? z czajnika ?wie?o zmielonej aromatycznej mieszanki. - Jedyna dobra rzecz w tym kraju to kawa. - Zgadzam si?. Gdy pozostali przyst?pili do porannego rytua?u ?niadaniowego Tramer powoli rozkoszowa? si? kaw? która ?agodzi?a ból skroni. Kupi jeszcze kilka butelek wody i szybko wróci do formy. Przyjrza? si? ekipie przy stole i pomy?la? o dwóch poprzednich kurierach. Tamci zapewne ju? wyjechali z miasta z jego paczkami ale pozosta?a jeszcze jedna. Dyskretnie upewni? si? ?e ma j? nadal przy sobie. Tak by?a w kieszeni. Widocznie Kelta chcia?a mu tylko zmieni? wygl?d, przynajmniej chwilowo. Ciekawe co potem wymy?li. - W?a?ciwie czego pan tu szuka? panie Tramer. Tamer spojrza? na Duna. Gdyby spotkali si? na ulicy uzna? by go za nierozgarni?tego mi??niaka, pakera tudzie? ochroniarza. Ale w jego oczach by?o co? co da?o si? dostrzec u ulicznych szulerów. Taka fa?szywa ?agodno??, udawana t?pota. Tacy potrafili by? niebezpieczni bo nikt ich nie podejrzewa?. - Szuka?em firmy kurierskiej. - To dobrze pan trafi?. Zajmujemy si? tym od jakiego? czasu. - Dune. Zamknij si?. Wybacz ale. Pieni?dz nie ?mierdzi. - Jego pieni?dze na pewno. Zw?aszcza je?eli s? to kredyty wojskowe. Wszyscy przy stole wstrzymali oddech. - O co chodzi przecie? kredyty s? dotowane przez pa?stwo? Patrik dola? mu kubek kawy. - Wybacz ale chyba nie s?ysza?e? o aferze blankietowej? - O czym? - W mie?cie pojawi?o si? pewne trio z blankietami wojskowymi i zacz??o nimi p?aci? za us?ugi oraz posi?ki i noclegi. Potem zacz?li sprzedawa? czyste blankiety. - Potem wybyli a blankiety kr??y?y po mie?cie jeszcze d?ugo. Ale kiedy chciano je wykupi? wojsko odmówi?o ich przyj?cia. Istotnie Tramer przypomnia? sobie. Do dzisiaj nie znaleziono tych kr?taczy którzy ukradli ksi??eczki blankietowe. Ale? narobili bigosu. - Ale w ko?cu uznano ?e blankiety s? wa?ne. - Ale po jakim czasie stary. - Nie nie ja zap?ac? ?yw? gotówk?. - Niestety nie mamy ju? miejsca. - Kelta. Daj pokój. Nie chcesz zarobi?? - Chce ale nie z jego pomoc?. - Mo?e w takim razie poka?? moj? paczk?. Wyci?gn? z kieszeni drobny pakunek. - To moja paczka. - S?ucham??? Wszyscy spojrzeli na Duna. - To ta paczka która przewioz?em wczoraj. - To by?e? ty? - Dobra do??!!! Wstawaj. Keta z?apa?a Tramera z ubranie i poci?gn??a w stron? biura. Zamkn??a za sob? drzwi do kuchni. Kelta postawi?a go po ?rodku pokoju. - W co mnie chcesz tym razem wpakowa?! Ostatnim razem ledwo prze?y?am spotkanie z tob?. - A ja rozstanie. - Nie zmieniaj tematu. - W porz?dku nie zmieni?. Ta paczka jest bardzo wa?na i musi by? dostarczona na pó?nocn? granic?, i to jak najszybciej. - Co mnie to obchodzi. - Zap?ac?. - Nie chc? twoich pieni?dzy. Dlaczego nie przerzucili?cie jej wewn?trznymi kana?ami. Wiem ?e istniej?, albo poci?giem. Przecie? to wykonalne! - Nasi konwojenci nie ?yj? a poci?g kto? wysadzi?. Przesta? wytrzeszcza? oczy. Ta paczka jest cenna i kto? chce j? przej??. Nie wiem dlaczego i po co. - Jeste? genera?em! Nie powiedzieli ci. - Dali mi insygnia generalskie bym znalaz? rozwi?zanie. Generalicja otwiera wiele drzwi w rz?dze ale w zwyk?ym ?wiecie wiele zamyka. Podró?uje incognito i tak wiem ?e kto? mnie ?ciga. Dosta?em si? do tego miasta by znale?? przewo?nika który nie?wiadomie przeka?e dalej paczk?. U?y?em mu?a, ale to by? jednorazowy strza?. Nie wiem dlaczego trafi?o akurat na was, a konkretnie na twojego kompana. To przypadek ale o czym? ?wiadczy. - To o niczym nie ?wiadczy. A bior?c pod uwag? fakt ?e kto? wysadzi? dla tego male?stwa pancerny poci?g ?wiadczy o determinacji twoich wrogów. Nie dzi?kuj? od jakiego? czasu prowadz? spokojne ?ycie i nie chc? go zmienia?. Won! - Zaraz dogadajmy si?. Przecie? biznes is biznes. - Nie sprzedam tanio mojej skóry. - A dziesi?? tysi?cy. Kelta sta?? wpatruj?c si? lekko zszokowanym wzrokiem w Tramera. - Pieni?dze mnie nie skusz?. - A co ci? skusi? - Nie wiem ale nic mnie to nie obchodzi. Nie chce bra? na siebie twojego brzemienia. Mam zamiar ?y? po swojemu. - S?uchaj mnie mo?emy to za?atwi? na dwa sposoby. Po dobroci albo si??. Przypomn? ci jestem genera?em. Mog? kaza? lokalnym ci? m?czy?, albo nasy?a? kolejne kontrole a? ci? zamkn? albo sama si? zamkniesz w wariatkowie. Nie szuka?em ciebie ani twoich ludzi, przyszed?em tu bo jeste?cie uczciwi. Nie jeste?cie na us?ugach ?adnej strony rz?du czy mafii. S?uchaj, daj? ci pieni?dze i gwarancj? bezpiecze?stwa ze strony pa?stwa. - Mog? zgin??. - Wys?a?em wcze?niej dwóch innych kurierów. - Nasza paczka jest prawdziwa? - Nie mog? ci powiedzie?. - A co jest w paczce? - Tego dok?adnie nie wiem. Wiem ?e to o?owiany cylinder o jednolitej formie. Tyle wiem. Kelta oddycha?a ci??ko. Zbyt d?ugo pracowa?a na swój warsztat by wszystko straci? z powodu dawnego dowódcy. Nie mog?a by zaczyna? teraz od nowa, nie by?o szans. - Zgoda ale pod jednym warunkiem. Dostaniemy te dziesi?? tysi?cy ale na granicy dostarczysz nam dwa nowe wozy. - W porz?dku. A jakie? - Czarne gwiazdy. Tym razem on zd?bia?. - Chyba kpisz. Wojsko jest dopiero w nie wyposa?ane. To nowy sprz?t. - Ale jest ju? legend?. Chce dwa takie cude?ka. Bez wojskowych oznacze? i nadajników. Sam silnik, maskowanie i bro?. Da si? za?atwi?? - Wiesz mo?e zrezygnujesz z pieni?dzy to si? co? za?atwi. Mo?e drzwiczki od wozu. - Nie ?artuj. Sam mówi?e? ?e to wa?ne. Wojsko nie sponsoruje nomadów ale sponsoruje weteranów. Wozy maj? czeka? na granicy wraz z pieni?dzmi. - W porz?dku zgoda. Kelta odesz?a na chwil? i z biurka wyci?gn??a papier. - Podpisz si? tu, tu i tutaj. Zaznacz dat? i stopie? wojskowy oraz rodzaj wyp?aty. ?wietnie. Dostarcz? towar. - Doskonale. Musicie si? dosta? do jednego z fortów na granicy. Powiedz kto ci? przysy?a i co wieziesz. Kelta wskaza?a drzwi. Ale zanim genera? wyszed?. - Wiesz. Tu jest napisane ?e nie wolno ci otwiera? paczki. Wi?c powiem tylko ?e je?eli b?dzie naruszona albo to nie b?dzie prawdziwa paczka nie zap?ac?. Wybieg? zanim metalowa puszka ?wisn??a obok g?owy.

Kelta wróci?a do kuchni. Oczywi?cie wszyscy siedzieli nad brudnymi talerzami i udawali ?e nie pods?uchiwali rozmowy. Spojrza?a na Duna. - Czy zapakowa?e? towar? - Tak. - Zapakuj wi?cej broni i amunicji. Sprawd? pojazdy jeszcze raz. Patrik. - Tak? - We? Sasze na gór? i przejrzyjcie mapy pustynne. Opracujcie ró?ne warianty ucieczkowe w przypadku po?cigu przez piratów. - A legalne drogi. - Nie tym razem. B?dziemy korzysta? z poboczy i szlaków mieszanych. Nie chc? si? nara?a?. Podnios?a pakunek ze sto?u. Zwarzy?a go w d?oni. By? prostok?tem wielko?ci wiecznego pióra i by? istotnie ci??ki. Szary papier opina? metalowy korpus wojskowego „noside?ka". Bez klucza kodowego nikt go nie otworzy. Kelta spojrza? jeszcze raz na nich. - Nie sied?cie tak do roboty!